Kilimy i ja


 



Był upalny letni dzień 1999 roku, kiedy zobaczyłem go w antykwariacie Uty Kalinowskiej przy ul. Gołębiej w Krakowie. Dziesięć regularnie zakomponowanych gałązek z intensywnie czerwonymi kwiatostanami. Niby nic, ale po chwili dostrzega się, że na każdej z nich kwiatostany występują w trzech różnych wersjach. Powtarzalność i wariantywność jednocześnie. Intensywność czerwieni kwiatów i beżowe smużaste bruzdy ich tła.

Powiedzmy, że się zakochałem.

To był mój pierwszy kilim, kupiony na czwartym roku studiów. Od tamtego czasu nabyłem kolejne, ale wcale nie aż tak bardzo wiele. Nie interesował mnie nigdy hurt, zawsze też wolałem tradycyjne łowy po antykwariatach, składach starzyzny, rozmowy ze sprzedawczyniami, handlarzami niż internetowe kliknięcia. Ale bez tych ostatnich się oczywiście nie obyło.

Uczyłem się kilimów latami (wbrew pozorom na studiach nikt nam o nich nie wykładał). Najpierw ciekawiły mnie te starsze, z początku XX wieku i międzywojenne. Dopiero z czasem dostrzegłem urodę powojennych, z cepeliowskich spółdzielni. Dość szybko się jednak nauczyłem rozpoznawać te, gdzie indywidualny pomysł na kompozycję interpretuje technologiczne ograniczenia. Odgadywanie rytmu motywów, kolorystycznych alternatyw, śledzenie akcji kształtów i barw, sięganie po trzeci wymiar – głębię, której iluzję dają melanże tła, to wzrokowe doznania jakie niosą kilimy. Ale dają też inne. Kilimy mają swoją fakturę, nie są wcale płaskie, sploty układają się w delikatne wypukłości. Powierzchnie kilimów zależą od długości ich życiorysów, użytej wełny, zmieniają się pod wpływem wilgotności. Można być świadkami ich subtelnych metamorfoz. Nie są więc dla mnie kilimy jedynie lekturą wizualną, mają swoją haptyczność, zachęcają do dotyku.

Lubię, gdy kilim wisi na ścianie, gdy mi towarzyszy w codzienności, gdy jego oblicze zmienia światło, które współdzielimy. Nie da się powiesić wszystkich kilimów, dlatego nigdy mi nie zależało abym mieć coraz więcej i jeszcze taki wariant, i jeszcze tego twórcy czy twórczyni. Gdy któregoś z kilimów przez dłuższy czas nie zawieszam, to jest mi wobec niego jakby głupio.      

Moja kolekcja jest zbieraniną. Taką jak mogła powstać z przypadku znalezienia się we właściwym czasie i we właściwym antykwariacie, spojrzenia do internetu w dobrym momencie i tym samym spotkania z kilimem. Nie znam ich biografii, prawie nigdy nie wiem do kogo należały wcześniej, a co w życiu przeszły, mogę wyczytać tylko z ich kondycji. W wielu przypadkach udało mi się jednak ustalić ich pochodzenie lub dzięki sygnaturom było ono od początku jasne.

Na tej wystawie uzbieraliśmy więc dla Państwa opowieść o polskich kilimach. Szybko się jednak okazało, że to może być rozmowa, a przynajmniej aktywne sąsiedztwo. W moim zbiorze jest kilim, dla którego projekt znajduje się w zbiorach CMWŁ, lub na odwrót. Jest wielce prawdopodobne, że pokazane tu tkaniny z Glinian, Krakowa, Zakopanego czy cepeliowskich spółdzielni już kiedyś obok siebie leżały, może były utkane jeden po drugim, sprzedane w nieodległym od siebie czasie, a tu się znów spotkały. Może ktoś z Państwa kiedyś już też je widział, może wie o nich coś, czego my nie wiemy? Zapraszamy do tego spotkania!

Piotr Korduba

Dowiedz się więcej