Aktualności


Muzeum pełne opowieści – wspomnienia Elżbiety Nowakowskiej



To przez jej ręce przechodziły wszystkie obiekty znajdujące się w zbiorach Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. O swojej codziennej pracy – pierwszej i jedynej w życiu, o zmianach, wyzwaniach i doświadczeniach opowiada Pani Elżbieta Nowakowska, która do niedawna pełniła funkcję głównego inwentaryzatora CMWL.

Pani Elżbieta Nowakowska pracowała w Muzeum przez 39 lat. Najpierw w Dziale Tkaniny Przemysłowej, potem jako główny inwentaryzator. Współorganizowała wystawy odbywające się w siedzibie muzeum, jak i poza nim. W grudniu 2019 przeszła na emeryturę.

Jak sama o sobie mówi, jest z tamtego wieku. - Zostałam przyjęta do pracy jeszcze w XX stuleciu, a dokładnie 1 grudnia 1980 r. Była nas spora grupa osób mniej więcej w moim wieku: rok, dwa lata po studiach. Razem tworzyliśmy nasze muzeum.

- W latach 2015-2016 nastąpiła kolejna wymiana pokoleń. Moje odeszło i przyszło nowe pokolenie 30-40-latków. Ale wśród tych młodych też znalazłam bardzo fajne osoby, z którymi od razu się polubiliśmy. Jeśli tylko mogłam, radziłam im i pomagałam – mówi Pani Ela.

Pierwsza i jedyna praca

Pani Elżbieta do pracy w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi trafiła przez przypadek. Skończyła Włókiennictwo na Politechnice Łódzkiej i będąc w okolicy weszła do muzeum zapytać, czy nie szukają kogoś do pracy. – Wracając z uczelni, weszłam i okazało się, że poszukują osoby do Działu Tkaniny Przemysłowej, poszłam na rozmowę do pana dyrektora i zostałam przyjęta – wspomina. - To była moja pierwsza i jedyna praca. Teraz pokolenie inaczej do tego podchodzi, ale ja zawsze uczyłam moje dzieci, aby do pracy podchodzili z szacunkiem.

Relacje…

Praca to w dużej mierze ludzie i relacje, jakie uda nam się wspólnie zbudować. Tak o swoich relacjach ze współpracownikami opowiada Pani Ela:

- Bardzo dużo fajnych ludzi udało mi się spotkać w naszym muzeum. Na pewno były też trudne, czasem smutne chwile, ale chcę zostawić w swojej pamięci te radosne. Tu wspólnie przeżywaliśmy narodziny naszych dzieci, później ich śluby i pojawienie się wnuków. Stworzyliśmy tutaj taką rodzinę, małą społeczność – na kolegach i koleżankach zawsze mogłam polegać. Wspólnie świętowaliśmy jubileusze i ważne wydarzenia. Świetnie się dogadywaliśmy. I nawet teraz, po latach nadal organizujemy wspólne spotkania.

Jak mówi, z każdym umiała znaleźć dobry kontakt. Praca w muzeum dała jej możliwość poznania ludzi z innych instytucji kultury, wielu artystów, profesorów, wybitnych osobistości. Z wielkim sentymentem wspomina również byłego, wieloletniego dyrektora Muzeum Norberta Zawiszę.

Uważam, że miałam wielkie szczęście w swoim życiu zawodowym, że spotkałam dyrektora Zawiszę, który był dla mnie mentorem, a jednocześnie uczył nas muzealnictwa – dodaje.

Świat idzie do przodu

Na przestrzeni tych blisko 40 lat spędzonych w muzeum wiele rzeczy się zmieniało, zmieniał się sposób organizacji pracy, narzędzia do inwentaryzacji obiektów muzealnych. Zmieniła się też sama definicja muzeum. - Teraz najważniejsze są eventy, wystawy, nie ma już tyle czasu na pracę z samym eksponatem – mówi Pani Elżbieta.

- Pewne rzeczy po prostu musiałam zaakceptować. Gdy przyszłam do pracy, nie umiałam pisać na maszynie; swoją drogą, żeby z niej skorzystać, trzeba było się zapisywać w kolejce, bo były dwie czy trzy maszyny na całe muzeum. Z kolei, kiedy w muzeum pojawiły się komputery, musiałam się nauczyć ich obsługi. To była rewolucja. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby pracować bez komputera – dodaje Pani Ela.

Wspomnienia…

- Najbardziej zbliżało nas do siebie to, jak wspólnie coś robiliśmy. Pamiętam wszystkie noce muzeum, szczególnie pierwszą z nich. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak to ma wyglądać. To było wielkie przeżycie. Podobnie, jak każde Triennale – to było święto całego muzeum, święto nas wszystkich – wspomina p. Ela.

- Było bardzo dużo wystaw zagranicznych, np. wystawa sprowadzona ze Lwowa. To było wielkie przedsięwzięcie, przyjechały do nas obrazy o dużej wartości. Całe muzeum zostało postawione na nogi. W naszym muzeum mieliśmy również, jak my to nazywaliśmy, święte wystawy, na których prezentowaliśmy obiekty z różnych parafii: naczynia, szaty liturgiczne, obiekty o niesamowitej wartości, zarówno historycznej, bo były to obiekty XVI-XVII wieczne, jak i wartości materialnej. Nie było wtedy jeszcze ochrony, więc my – pracownicy pełniliśmy dyżury, również nocne. To były wystawy, które przeszły do historii.

Pani Ela do dziś pamięta też swój pierwszy urlop. - To był grudzień 1981, stan wojenny i wtedy przyszło zarządzenie, że wszystkie osoby, które mają zaległy urlop, przymusowo muszą go wykorzystać. Pamiętam też, jak do naszego budynku uciekali ludzie podczas strajków, jak przed ZOMO się chowali, jak wpuszczany był gaz. Ludzie chowali się albo w katedrze albo u nas w muzeum.

O pomidorach, kotach i nie tylko…

- W muzeum w budynku C na korytarzach mieliśmy czerwony dywan, po którym się chodziło. I bardzo dużo kwiatów w oknach. Mieliśmy kolegę, który uprawiał pomidory. Kiedy już te pomidory były takie piękne i naszykował się, że następnego dnia, gdy przyjdzie do pracy zje sobie je na śniadanie, sprawdza, a pomidorów nie ma. Co tu się działo, to już nie będę opowiadała. Awantura była bardzo wielka i słusznie, bo on dbał o te pomidory.

- Mieliśmy w muzeum koty, które bardzo długo nam towarzyszyły. Najpierw był Kacper, a potem Zuzia, którą znaleźliśmy w muzeum w trakcie remontu. Składaliśmy się na karmę dla niej, a później na opiekę medyczną.

Konteksty

- Dla mnie bardzo ważna jest proweniencja obiektów muzealnych. Są to obiekty piękne, oryginalne, każdy ma swoją historię. Jak mówi pani Ela, to przywilej, że można każdego obiektu dotknąć, każdy obejrzeć z bliska, a jednocześnie sprawić, żeby był dostępny dla publiczności, zachować go, zadbać o niego.

- Obiekt kupujemy z całą historią, z całą otoczką, wtedy jest dla nas jeszcze ważniejszy, przestaje być anonimowy, cokolwiek można o nim opowiedzieć, w jakimś kontekście można to zobaczyć. W modzie możemy zobaczyć, jak się przez lata zmieniała, jak pewne wzory wracają… Za tkaniną stoi historia zakładu, można to świetnie opisać i spojrzeć na to od początku powstania tkaniny, poprzez już gotowy wyrób, możemy prześledzić to wszystko – opisuje Pani Ela.

 „Gdzie jesteś kobieto z tamtych lat…”

- Jak mam kontakt z jakimś przedmiotem, gdy patrzę na te suknie, na te buty, rękawiczki, piękne torebki, to nachodzą mnie pytania: kto w tym chodził, na jaką okazję, czy był szczęśliwy? Nie potrafię się oprzeć takim rozmyślaniom. Przedmiot został, a człowieka już nie ma. Wyobrażam sobie te piękne kobiety na balu, w tych ślicznych bucikach, w rękawiczkach przepięknych… a ich już nie ma…

 „Dla mnie najważniejsze są dni, których jeszcze nie znamy…”

- Trochę szkoda było odchodzić…, ale zostawiam muzeum w dobrych rękach – z melancholią w głosie kończy naszą rozmowę Pani Ela. A my wierzymy, że jeszcze nie raz będzie okazja się spotkać, czy to w murach muzeum, czy poza nimi.